Dla pracy w wulkanizacji porzucił zawód nauczyciela, chociaż tak naprawdę nadal z rozrzewnieniem wspomina pracę z młodzieżą i do końca tej misji nie porzucił. Sławomir Jurski z Zambrowa, właściciel firmy Motozbyt, co roku szkoli kilku młodych adeptów do pracy w serwisie ogumienia czy też warsztacie samochodowym.
Klienta nie da się oszukać. Kłamstwo ma bowiem bardzo krótkie nogi, no chyba że mówiący nieprawdę ma wspaniałą pamięć i wie, co mówił, do kogo i kiedy. Nasz bohater chce mieć zawsze spokojne sny, dlatego dba o to, aby nikt w jego firmie nie oszukiwał klientów. Jest zwolennikiem przemyślanego, systematycznego rozwoju własnego biznesu. Dlatego nie lubi wykonywać nerwowych ruchów zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym.
Pierwszy serwis założył krótko po II wojnie światowej Kazimierz Wojdyła, ojciec obecnych właścicieli serwisu, panów Wiesława i Mirosława. Ojciec kleił rowerowe dętki, buty gumowe, potem dętki i opony do wozów konnych. Miejsce, w którym przeprowadzamy rozmowę, jest szóstym z kolei, gdzie serwis funkcjonuje. Najdłużej działał w centrum Strzelna. Jednak tamten punkt ze względu na ciasnotę trzeba było opuścić. Na początku lat 90. Wojdyłowie kupili 6 hektarów ziemi przy wylotowej trasie na Inowrocław i Kruszwicę.
Przygodę z zawodem wulkanizatora zaczął 13 lat temu, pracując wspólnie z teściem. Ten zaś przed laty obsługiwał klientów wraz ze swoim ojcem. Jacek Manicki swój własny serwis samodzielnie prowadzi dopiero od 6 lat. Jego żona – Iza oraz jej siostra Renata - z pracą w warsztacie wulkanizacyjnym miały do czynienia od dziecka. Po ukończeniu 10 lat praktycznie każde wakacje spędzały wraz z ojcem w warsztacie. Ponieważ w rodzinie nie było żadnego chłopaka, pałeczkę przejął zięć.
Postanowiliśmy powrócić po 5 latach do firm, w których już gościliśmy ramach w rubryki „Z wizytą w…” Naszych rozmówców chcieliśmy zapytać o to, jak dzieje im się obecnie, co nowego przez minione lata zmieniło się lub wydarzyło w ich życiu zawodowym? Czy ich firmy rozrosły się, poszerzyły zakres działalności? Czy ich szefowie znajdują czas na jakieś hobby?
Od siebie wymaga najwięcej. Od swoich pracowników chce równie wielkiego zaangażowania. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że nie każdy może podążyć jego śladami. Nie jest typowym szefem kierującym zza biurka swoja firmą. Ubrany - jak wszyscy pracownicy - w roboczy strój, staje przy warsztacie, kiedy jest taka potrzeba. Pracy fizycznej – co widać po rękach – także się nie boi. Taki jest Mariusz Barycza z Goleniowa.
Właściciel firmy Zenon Dobaczewski jeszcze w latach 70. praktykował w warsztacie wulkanizacyjnym swojego wujka w Kutnie. Nie od razu - mimo zdobycia praktycznej wiedzy w zakresie naprawy i eksploatacji ogumienia – zrozumiał, iż jego powołaniem jest zawód wulkanizatora. Postanowił spróbować najpierw pracy kierowcy. Jednak na początku lat 80. zmienił zdanie. Dylemat wiążący się z wyborem czy nadal jeździć samochodami, czy otworzyć swój warsztat wulkanizacyjny, został rozstrzygnięty na korzyść tego drugiego. I tak w 1984 roku została założona firma Nawigator.
Na własny rachunek rozpoczął działać w 1986 roku. Zaczynał od handlu spożywczego, potem była odzież i jakieś drobiazgi dla domu. Na początku lat 90. przyszedł boom na samochody. Zaczęto masowo sprowadzać auta z Zachodu. On też włączył się w ten nurt. Po samochodach przyszła kolej na części i ogumienie, najpierw używane. Potem zawarł umowy na dostawę nowych opon z Dębicy i Olsztyna. Ryszard Szulczyński z Tucholi rozwijał swój biznes powoli, ale z rozwagą i pomysłem.
Do zakładu pana Bolesława Ostaszewskiego trafić nie jest łatwo, o ile nie mieszka się w Ciechanowie. Na przedmieściach tego byłego wojewódzkiego miasta wystarczyło jednak zapytać pierwszą napotkaną osobę, by potem jechać jak po sznurku. Naród tamtejszy uczynny, więc redaktor „Przeglądu” nie błądził w ogóle. Najmilszą niespodzianką było jednak przyjęcie zgotowane nam przez gospodarzy. Po wejściu do pokoju dla interesantów na stole stał wspaniały tort z napisem „Przegląd Oponiarski”. Dzieło gospodyni serwisu – pani Zofii Ostaszewskiej.
Pierwszą wulkanizację - tuż po wojnie - założył dziadek Krzysztofa, Stefan Stolarski. Wykonywał naprawy mechaniczne oraz ogumienia motorów i rowerów. W połowie lat 50-tych do dziadka dołączył ojciec naszego gospodarza, Władysław. Rogowo to wieś gminna, ale bardziej przypominająca małe miasteczko. Tutejsi mieszkańcy szybko pochwytywali różne nowinki. Dlatego coraz popularniejsze stawały się ogumione wozy konne i dziadek pana Krzysztofa zaczął sprowadzać coraz więcej opon do chłopskich furmanek.