Z Grzegorzem Dudą, rajdowcem, dziennikarzem motoryzacyjnym, współpracownikiem TVN Turbo, przedsiębiorcą prowadzącym kilka warsztatów samochodowych oraz liderem opinii Certyfikatu Oponiarskiego PZPO, rozmawia Sławomir Górzyński.
- Kiedy uświadomiłeś sobie fakt, że motoryzacja to Twój sposób na życie. Od czego się zaczęło i w jakim momencie życia?
- Kiedy moi koledzy chodzili grać w piłkę, bawić się na boisku, ja wybierałem warsztat samochodowy mojego taty. W wieku 6 lat zacząłem jeździć samochodem i od najmłodszych lat nie tylko przyglądałem się, jak auta są naprawiane, ale sam się do tego zabierałem. Motoryzację i wszystko, co jest z nią związane - że tak powiem - wypiłem z mlekiem matki. Mój tata, który długi czas jeździł na żużlu, po wypadku zaczął naprawiać samochody oraz budować silniki do motocykli żużlowych. Mama woziła mnie, takiego 2-3 latka, do jego warsztatu, gdzie obserwowałem, co się tam działo. Patrzenie jak tata naprawia auta, te wszystkie zapachy smarów, olejów, wtapiało się we mnie i nakłaniało do wejścia w świat motoryzacji. Jednak nakłaniało mnie też do tego, aby myśleć racjonalnie, nie schematycznie.
- Czym różniła się motoryzacja, samochody lat 80., 90. XX wieku od obecnej?
- Podstawowe założenia pozostały takie same. Jeśli chodzi o korzenie, to nic się nie zmieniło. Auta nadal jeżdżą na oponach i zazwyczaj mają cztery koła. Oczywiście wiele zmieniło się w mechanice, jest coraz więcej aut z silnikami hybrydowymi lub elektrycznymi. Widać wyraźny trend odchodzenia od diesla. Jest dużo więcej elektroniki, powstało wiele systemów, które sprawiają, że samochody są bezpieczniejsze, poruszają się precyzyjniej. Elektronika - mimo że sprawia, iż pojazdy są bardziej skomplikowane - pomaga szybciej odkryć co jest przyczyną awarii. Elektronika na podstawie stworzonego algorytmu pozwala szybciej odkryć usterki mechaniczne. Czasami nie są to dokładne wskazania, system informatyczny pokazuje rejon, w którym należy szukać usterki. Mam respekt i poważanie dla mechaników starej daty, tak jak mój tata. To są fachowcy, którzy mogliby nadal szkolić młodzież. Ojciec ma tzw. „nosa” do wyszukiwania pewnych zależności istniejących w różnych elementach samochodu, a mających wpływ na jego sprawność. Niezależnie od tego, ile tej elektroniki w autach jest, ja mówię, że jestem mechanikiem. Ludzie naszej profesji stali się bardziej gadżeciarzami i są nastawieni na technologiczne efekty. Nie starają się sami dociec, co może być przyczyną danej awarii. Nie zastanawiamy się, dlaczego coś robimy, korzystając z różnego rodzaju urządzeń. Wyłączamy myślenie analityczne, oczekując, że jakiś program zrobi to za nas. Przygotowując programy dla TVN Turbo, staram się ludziom to przekazać i uświadomić. Skoro prowadzę warsztat, to samodzielne myślenie jest wskazane, jest dobre. Takim działaniem powoduję, że wielu kolegów po fachu obrzuca mnie hejtem. Bo czego ja ich mogę nauczyć, skoro oni wszystko wiedzą o swoim fachu.
- Wspomniałeś w pierwszych zdaniach naszej rozmowy, że praktycznie wychowałeś się w warsztacie ojca. A czy Twoje rodzeństwo także podziela motoryzacyjne pasje?
- Muszę powiedzieć, że nie. Mój brat jest pilotem myśliwca F-16. To tak jakby z mechaniką ma trochę do czynienia. Jest w światowej grupie akrobacyjnej. Posiada amerykańską odznakę dla pilotów. Otrzymał nagrodę „Pilota roku”. Jest zakręcony tak jak ja, ale w zakresie lotnictwa. Moja siostra natomiast jest zupełnie poza branżą motoryzacyjną. Jest doktorem nauk medycznych, nefrologiem dokładniej mówiąc. Zajmuje się pacjentami z niewydolnością nerek i układu moczowego. Jest także wykładowcą na uczelni. Tak naprawdę pasję motoryzacyjną po tacie przejąłem ja. Podziela je coraz bardziej mój 15-letni syn, który oszalał na punkcie motosportu i samochodów. Tak więc będzie miał kto kontynuować rodzinną tradycję.
- Po okresie dziecięcego zafascynowania motoryzacją przyszedł czas na motosport…
- Owszem, ale nie do samochodów, a do motocykli. Ze względu na to, że tata jeździł na żużlu, mnie również najpierw mocno ciągnęło, ale do motocykli motocrossowych. Najpierw zacząłem na nich jeździć, a dopiero potem zrobiłem prawa jazdy. Mając 15 lat, zacząłem sam przygotowywać samochody. Wziąłem starego grata i przez trzy lata go naprawiałem, chociaż tata był temu przeciwny. To był Ford Capri. Elektroniki w nim nie było, więc sprawa mogła wydawać się prostsza niż gdyby znajdowały się w nim zaawansowane systemy elektroniczne. Sam wykonałem układ kierowniczy, różnego rodzaju części i podzespoły, naprawiłem blacharkę. Po tych trzech latach harówy powstało piękne auto, które sprawiło, że na całego zamierzałem poświęcić się tej pasji. Po Fordzie zrobiłem VW Sirocco. Przez dwa lata brałem na nim udział w wyścigach amatorskich. Zdobywałem tytuły mistrzowskie w regionie i kraju. Zwyciężyłem w kilkunastu rajdach i postanowiłem to kontynuować, ale już jako zawodowiec. Znalazł się także sponsor, który postanowił we mnie zainwestować. Kupił mi dobry samochód rajdowy, na którym wywalczyłem tytuł Mistrza Polski. Znalazły się też pieniądze na rajdy górskie. Na profesjonalnym poziomie jeżdżę już od 23 lat. Mam w tej chwili 42 lata i powoli myślę o zakończeniu kariery sportowej. Mam 14 tytułów Mistrza Polski , 8 tytułów Mistrza Europy „FIA CEZ” , Puchar Światowy „FIA IHCC”. Trochę się w tej mojej karierze nazbierało. Ponieważ rośnie zastępstwo, więc powoli zbieram się do wycofania z zawodowego ścigania. Mój 15-letni syn jeździ w rallycrossie. Też już ma na swoim koncie znaczące sukcesy. Jednak staramy się nie przeginać, bo to młody chłopak i linia pomiędzy młodzieńczością a dorosłością jest bardzo cienka.
- Kiedy poczułeś w sobie żyłkę edukatora. Twoje programy w TVN Turbo zaliczyłbym do takiej właśnie kategorii?
- Okoliczności tej współpracy były dla mnie zaskakujące. To sama telewizja przyszła do mnie z propozycją. Nie było żadnego castingu. Po prostu ktoś zauważył moje wywiady i programy realizowane ze mną. Osoba ta stwierdziła, że mogą spróbować nagrać ze mną jakąś audycję. Opowiedziałem w tym programie o moich pasjach do motoryzacji. Następnego dnia zadzwonili, że mają propozycję nagrania kilku odcinków. No i na tej współpracy minęło mi już pięć lat. Cieszę się, że ludzie chcą oglądać te programy, że mam ogromną rzeszę fanów, ludzi doceniających moją robotę. Programy nawet odtwarzane ogląda spore grono pasjonatów motoryzacji. Wiele moich produkcji znajduje się w czubie telewizyjnego Top 10. Jest to dla mnie duży zaszczyt i duma. Realizacja tych programów sprawia mi ogromną frajdę i przyjemność. Dzielenie się przydatną dla każdego kierowcy wiedzą jest dla mnie bardzo ważne. Przedstawiam niekiedy twardą rzeczywistość, nie owijam w bawełnę i mówię wprost, co mi się podoba lub nie. To, co mówię nie zawsze jest poprawne politycznie. Tłumaczę, że niekiedy nie da się czegoś zrobić książkowo. Czasami trzeba pójść krótszą albo dłuższą drogą. Bywa, że życie nie jest tylko usłane różami. Jest także ta ciemna strona i ona wcale nie musi być zła. Szczególnie jest to niekiedy ważne w sytuacjach awaryjnych. Bywa, że - nawet wobec przypuszczalnego hejtu - należy zrobić coś niepopularnego. Chodzi o pokazanie rozwiązań, które pozwolą poradzić sobie w trudnej sytuacji.
- Programy, które realizujesz w TVN Turbo jak „101 napraw” czy „Klimek kontra Duda” przyciągają bardzo liczne grono widzów. Dla Ciebie liczy się temat, ludzie czy po prostu fascynacja motoryzacją?
- Wszystkie programy, które robię, wynikają z pasji motoryzacją, z chęci przekazania czasami nieszablonowej wiedzy, rozwiania pewnych teorii niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Bywa, że niekiedy muszę różne złudzenia i nieprawdziwe opowieści. Nie róbmy ludzi w balona, pokażmy im, że można coś robić w taki albo inny sposób. Co do samego programu, to jest to mój projekt i mocno się w niego angażuję. Każdy pochłania mnie od A do Z. Dodatkowym smaczkiem jest to, że nie zawsze wszyscy uczestnicy - i ja osobiście - pałamy do siebie sympatią. Dzięki temu program wyzwala jeszcze więcej emocji.
- W audycji „101 napraw” zdradzasz mnóstwo bardzo ciekawych pomysłów, rozwiązań, zastosowań sprzętów, itd. Co pewnie niejednemu kierowcy pomogło w drodze. Ale odchodząc od tematu programów telewizyjnych, chciałbym Cię teraz zapytać o Certyfikat Oponiarski PZPO. Jesteś jedną z twarzy tego projektu. Co Cię skłoniło do wejścia w ten temat?
- Sprawa była dosyć prosta. Sam jako użytkownik samochodu, chcę być dobrze obsługiwany w serwisie oponiarskim. Sam posiadam w swoim warsztacie monterkę i wyważarkę. Pokonuję tysiące kilometrów i często muszę korzystać z usług oponiarzy. Dla mnie liczy się profesjonalizm, jakość obsługi i co za tym idzie bezpieczeństwo ludzi jeżdżących pojazdami. Niestety muszę stwierdzić, że w 90 proc. warsztatów, w których bywałem, nie spotkałem się z profesjonalną obsługą kół. Wielu mechaników gubi rutyna i jazda na skróty. Nie dotyczy to tylko garażowców, ale widziałem tego typu praktyki w renomowanych serwisach. Operatorzy nie zwracali uwagi na podstawowe zasady, które powinny ich obowiązywać. O przeciąganiu stopki, zapominaniu o posmarowaniu stopki od zewnątrz i wewnątrz, używaniu zbyt dużej siły do nakładania opony na felgę i przykręcaniu kół bez użycia klucza dynamometrycznego, zakładaniu ciężarków z dwóch stron obręczy i wielu innych błędach, nie wspomnę. Poza tym niewyczyszczona piasta, brudna od błota opona - to tylko kilka błędów notorycznie popełnianych przez majstrów. Dlatego należy podkreślić jak ważną sprawą jest inicjatywa Polskiego Związku Oponiarskiego, jak ważne jest eliminowanie bylejakości i odwalania roboty na skróty.
- Jak sądzisz, jest szansa, że Certyfikat Oponiarski PZPO stanie się w polskich serwisach standardem, że kryteria i procedury staną się wyznacznikiem dobrej roboty, dbałości o bezpieczeństwo kierowców i pasażerów?
- Na pewno tak. Jednak - moim zdaniem - serwisy, które otrzymają Certyfikat Oponiarski PZPO powinny mieć świadomość, że nie jest on dany na zawsze. W mojej opinii powinni zostać powołani tzw. „klienci teoretyczni” - dodam ludzie znający się na rzeczy - którzy będą kontrolować serwisy w momentach największego obciążenia, w najintensywniejszym momencie sezonu przekładkowego. Wtedy wychodzą różnego rodzaju niedociągnięcia, próby chodzenia na skróty. Ci ludzie będą weryfikować prawidłowość realizacji procedur i kryteriów. Sam pomysł ustanowienia certyfikatu jest genialny, jednak jego wdrożenie wymaga mnóstwa pracy od PZPO, TÜV i samych serwisów. Szczególnie od tych ostatnich, bo to oni są na tzw. pierwszej linii ognia, stykają się z klientami. Powinno nam zależeć na zbieraniu opinii od tych zwykłych klientów przyjeżdżających do serwisów, jakie jest ich wrażenie na temat obsługi i wykonanej usługi. Im więcej takich opinii zbierzemy, tym obraz branży i realizacji Certyfikatu będzie najlepiej zweryfikowany. Obsługa klientów w certyfikowanych serwisach powinna być na najwyższym poziomie za rozsądną cenę. To jest świetna droga, która prowadzi do uporządkowania branży oponiarskiej.
- Instytucja „tajemniczego klienta” jest ciekawa, ale czy nie powinien on mieć ukrytej kamery, którą nagrywałby, jak wykonywana jest naprawa. Materiał taki można by potem wykorzystać m.in. do szkoleń, bo do wykonania jakiejś produkcji telewizyjnej chyba raczej nie. Nie byłoby to zbyt etyczne.
- Popieram twój tok myślenia. Filmik do szkolenia tak, do telewizji nie. Stanowiłby dowód dla komisji weryfikacyjnej czy dany serwis powinien nadal mieć certyfikat, czy powinien go stracić. Moim zdaniem, instytucja „tajemniczego klienta” będzie jedyną możliwością weryfikacji prawidłowego funkcjonowania serwisu, utrzymania standardu zgodnego ze wszystkim zasadami Certyfikatu PZPO.
- Warto zabiegać o to, aby serwisy oponiarskie - a jest ich w kraju około 11,5 tysiąca - stawały się coraz lepsze. Jak pandemia koronawirusa wpłynie na realizację programu certyfikacji, czy nie spowoduje przedwczesne jego zakończenie?
- Koronawirus spowodował duże reperkusje w całej gospodarce, również w serwisach ogumienia. Moim zdaniem, nie powinno to jednak mieć nic wspólnego z zaprzestaniem prac związanych z certyfikowaniem serwisów. Jest oczywiście trudniej, bo wprowadzono szereg ograniczeń. Nie wiemy, ile ten stan będzie trwał. Może rok, a może dwa. Musimy się z tym pogodzić i żyć normalnie. Jeżeli chodzi o jakość roboty, certyfikację, o świadomość tego człowieka przyjeżdżającego do serwisu, to wszystko powinno funkcjonować na najwyższym poziomie. Warsztaty, które przeszły przez certyfikację, ich właściciele i pracownicy powinni teraz zwracać baczniejszą uwagę na wszystko, niż gdy koronawirusa nie było.
- Pandemia spowodowała zatrzymanie wielu dziedzin życia. Był moment, że policja karała mandatami ludzi przyjeżdżających na sezonowe przekładki opon. Nawet Twój program w TVN został zawieszony na kilka miesięcy. Jakie to może mieć konsekwencje dla przyszłości branży, całej gospodarki, kraju?
- Jestem optymistą i w każdej nawet negatywnej sytuacji staram się dostrzegać dobre elementy. Zapędziliśmy się trochę w kozi róg i dało nam to czas na przemyślenie wielu spraw, że pieniądz nie jest najważniejszy w życiu, a wokół nas są ludzie, którzy potrzebują pomocy. Gospodarka się odbuduje, chociaż dla tysięcy firm to tragedia, bo nie mogą w ogóle pracować. Stracili źródło utrzymania, a ludzie pracę. Turystyka, gastronomia, hotelarstwo, transport osobowy poniosły ogromne straty. Sadzę, że po odmrożeniu wielu gałęzi gospodarki, Polacy zaczną znowu podróżować i odwiedzać różne zakątki, ale wewnątrz kraju. Ludzie muszą się z tym zmierzyć i przez to przejść. Nie mamy innego wyjścia. Oczywiście liczymy na pomoc państwa, ale to będzie kropla w morzu. Weźmy pod uwagę fakt, że w ostatnich latach za dużo konsumowaliśmy, marnotrawiliśmy wiele dóbr, jak żywność, czy odzież. To był problem nie tylko nasz, ale całego świata. Ta sytuacja może spowodować, że będziemy wiele rzeczy inaczej szanować i dostrzeżemy wartości, o których zapomnieliśmy. Oczywiście będziemy walczyć do upadłego, aby odbudować swoje firmy, zatrudnić znowu pracowników, wrócić do względnej normalności. Wierzę, że nasz kraj znowu będzie tak mocny gospodarczo, jak był przed koronawirusem.
- Dziękuję za rozmowę.