Pekin i Szanghaj to olbrzymie miasta. W Pekinie - który nie jest największą chińską aglomeracją - według różnych szacunków - żyje od 15 do 22 mln ludzi. Stolica jest jednak pod względem zaludnienia daleko w tyle za Szanghajem, w którym mieszka ponad 30 mln ludzi. W obu miastach codziennością są olbrzymie korki, a w Pekinie dodatkowo przytłaczający smog (widać to na jednym ze zdjęć). Jako próbę przeciwdziałania z tymi dwoma negatywnymi zjawiskami wprowadzono tam nakaz poruszania się pojazdów z tablicami o numerach parzystych w dni parzyste, a o numerach nieparzystych, w nieparzyste dni miesiąca. Dotyczy to głównych ulic, obwodnic i autostrad. Tamtejszy smog daje o sobie znać bardzo mocno. Wielu ludzi zakrywa usta i nosy maseczkami, chociaż zdecydowana większość, w tym praktycznie wszystkie dzieci, tego typu ochrony nie stosują. My także zakładaliśmy specjalne przemysłowe maseczki chroniące drogi oddechowe przed dostaniem się do nich szkodliwych pyłów. Byliśmy w Pekinie w czasie, gdy - po raz pierwszy w tym roku - ogłoszony został czerwony alert, czyli specjalny stan alarmowy wprowadzany, kiedy toksyczny smog ma zalegać dłużej niż 72 godziny. Pozamykano szkoły i uczelnie, wstrzymano prace na budowach. W tym czasie zamknięto także kilkaset fabryk, nazywanych tam „trucicielami”.
- Napotkani przez nas tubylcy dużo o tym mówili, więc to zagadnienie wydaje się być ważnym, aktualnym tematem. Bardzo interesujące jest typowanie „trucicieli” - opowiada Barbara Świetlik-Wieczorek, dyrektor rozwoju sprzedaży i marketingu w firmie Tip Topol z Pobiedzisk, która oba opisane miasta odwiedziła na początku tego roku. - Urzędnik z ramienia odpowiednika naszego ministerstwa środowiska wyjeżdża w teren i patrzy jaki kolor ma dym, unoszący się nad fabryką. Jeśli stwierdzi, że nie jest on odpowiedni, zakład jest zamykany. Nasi dostawcy mówili, że nikt do takiej fabryki na głębszą kontrolę nie wchodzi. Po prostu właściciel od razu dostaje nakaz zamknięcia produkcji. Jeśli przyczyna nie zostanie usunięta, a produkcja mimo to bezprawnie wznowiona, może to się skończyć dla właściciela fabryki karą bezwzględnego więzienia do lat pięciu. Byliśmy w takich fabrykach, które pomimo nakazu zaprzestania produkcji nadal ją prowadziły w swoich halach lub też przenosiły ten proces do sąsiadów mających wolne moce produkcyjne i nie objętych zakazem. Pracownicy korzystali wtedy z maszyn znajomego przedsiębiorcy, który akurat w tym momencie nie miał zleceń. Tak się tam firmy ze sobą „dogadują”.
Więcej na ten temat w rozmowie z Barbarą Świetlik-Wieczorek oraz Piotrem Boruckim, prezesem firmy Tip-Topol, w lutowym wydaniu Przeglądu Oponiarskiego.
Tekst: S. Górzyński
Zdjęcia: B. Świetlik-Wieczorek